Kiedy góral umiera,
To góry z żalu sine
Pochylają nad nim głowy,
Jak nad swoim synem,
Las w oddali szumi mu
Odwieczną pieśń bukową,
A on długo sposobi się
Przed najdalszą drogą.
Kiedy góral umiera,
To nikt nad nim nie płacze
Siedzi, czeka aż kostucha
W okno zakołacze.
Oczy jeszcze raz podniesie
Wysoko do nieba,
By pożegnać góry swoje,
By im coś zaśpiewać
Góry moje, wierchy moje,
Otwórzcie swe ramiona.
Niech na miękkim mchu posłaniu
Cichuteńko skonam.
Ojcze mój, halny wietrze,
Powiej ku północy,
Ciepłą, drżącą twoją dłonią
Zamknij zgasłe oczy,
Bym mógł w ziemię wrosnąć,
Strzelić potem do słońca smreczyna,
I na zawsze szumieć już
Nad moją dziedziną.
Kiedy góral umiera,
To dzwony mu nie grają.
Cicho wspina się pod bramy
Góralskiego raju.
Tylko strumień na kamieniach
Żałobną nutę kładą,
Tylko nocka chmurnooka
Górom opowiada
Góry moje, wierchy moje,...
A gdy góral już umrze,
To nikt nie układa baśni,
Tylko w niebie roziskrzonym
Mała gwiazdka gaśnie.
Ziemia twarda, szorstką ręką
Tuli go do siebie
By na zawsze mógł pozostać
Pod góralskim niebem.